Słowenia – mały kraj z potężnymi górami 06.2018
Jak nam ostatnio tak dobrze szło, to jedźmy jeszcze raz w góry.
Plan ->Włochy, Dolomity? lub Słowenia, Alpy Julijskie? po namysłach, sprawdzeniu pogody, podpytaniu znajomych, stanęło na Słowenii. W Dolomitach o tej porze roku miało być znaczenie więcej śniegu, a że nie jesteśmy (jeszcze ;)) zawodowymi wspinaczami ;)) odpowiedź była prosta.
Pokocham to miejsce!
Przez Polskę przejechaliśmy bez problemu. Przed granicą z Czechami na ostatniej stacji benzynowej BP kupiliśmy, trzy, potrzebne winiety.
Pierwszą noc spędziliśmy w Czechach na Campingu Autokemp Olesena.
Wcześnie wstaliśmy, by jak najprędzej dotrzeć do Słowenii. Jechaliśmy na Camping położony nad jeziorem Bled. Jezioro jest oblegane przez turystów, ludzie wypoczywają i aktywnie spędzają czas.
Bled miejsce spotkań i spacerów.
Warto wybrać się na spacer do o koła jeziora, w którym są aktywne źródła termalne, które powodują, że temperatura wody sięga do +26 C. Bled – jest jednym z najcieplejszych jezior alpejskich. Na rozruch podeszliśmy pod jeden z najstarszych zamków w Słowenii Blejski Grad, w którym obecnie znajduje się muzeum i restauracja, niestety w tym czasie był remontowany. Doszliśmy do wyznaczonego miejsca by zobaczyć panoramę jeziora, na środku jest mała wysepka Blejski Otok z pięknym kościołem pielgrzymkowym pod wezwaniem Wniebowzięcia Marii Panny.
Następnego dnia wita nas jezioro Bohinj. Plan był prosty, zostawić auta i wyskoczyć w góry, uwaga.. na parkingach są parkometry, za które trzeba sporo zapłacić, nie ma możliwości zostawienia samochodu na parę dni.
Na Camp Zlatorog dowiedzieliśmy się, że najlepszym rozwiązaniem jest wykupić jeden nocleg na Campingu, co umożliwi nam pozostawianie samochodu na parę dni. Tak zrobiliśmy.
Za nim wszystkiego się dowiedzieliśmy, na temat tras, szlaków, była godzina 11.00. Poszliśmy na „lekko” w góry, zrobić rozeznanie tras.
Lubię kolejki, liny, spadochrony, samoloty. Namówiłam Piotrka by przejechać się kolejką linową Vogel, kolejka wjeżdża na 1535 m n.p.m. Pamiętaj.. czynna jest od 8.00 do 18:00 i kursuje co 30 min, cena tam i z powrotem w sezonie letnim kosztuje 20 euro/os.
Szczegółowe informacje http://www.vogel.si/summer/options/cable-car-ride
Po wyjściu ze stacji kolejki, ruszyliśmy kierunku szczytu Vogel 1922 m n.p.m, zaczęło się od pięknego niebieskiego nieba, dalej napotkaliśmy chmury, mgłę, deszcz, lekki grad, aż w końcu zaczęło mocno grzmieć i błyskać. Wiedzieliśmy, że czas brać nogi za pas i uciekać.
Burza w górach jest przerażająca, grzmoty, zygzaki na niebie, nie wiadomo kiedy strzeli. Na szczęście strach nas zmobilizował, choć lało się na głowę jak z wiadra, a buty nabierały wody, mieliśmy jakąś cudowną moc w nogach, nie odwracając się, uciekaliśmy do najniższego punktu. Straszyło nas z 40 minut, najkrótszą drogą zbiegliśmy do stacji skąd zjeżdżała kolejka. Wbiegliśmy w ostatnim momencie przed wielką ulewą z gradem. Po 30 minutach uruchomiono ponownie kolejkę, a po burzy nie było śladu.
Niedaleko Camp Zlotorog znajduje się wodospad Savica (3 km, wejście kosztuje 3 euro/os).
Poszliśmy zobaczyć wodospad oblegany przez turystów i przy okazji zrobić rozgrzewkę przed wspinaczką. Sprawdziliśmy miejsce startu z którego następnego dnia rozpoczynaliśmy trekking. Stojąc u pod nurza gór zastanawiałam się, czy pokonam te pionowe ściany. No nic, zobaczymy jutro.
Ruszyliśmy rano koło godziny 8 z Ukanc 530 m n.p.m., żeby wieczorem wdrapać się na 2070 m n.p.m.,
naszym celem była druga na trasie chata zimowo – noclegowa (Zasavska Koca). Na Słowenii większość schronisk górskich w maju jest zamknięta, ale w zimie do dyspozycji wędrowców są przygotowane, zawsze otwarte chaty zimowe. Szliśmy 10h, lubię, skały, surowy klimat, zmrożone, śnieżne szczyty.
Idąc w górę przechodziliśmy przez lasy bukowo – jodłowe potem świerkowe, a na końcu przez modrzewie i kosodrzewinę. Tam gdzie nie rosły już żadne drzewa zaczęły się hale pełne alpejskich kwiatów. Kolor wody w jeziorach jest lazurowy, a w tafli wody odbijał się pobliski las i skały. Piękny szlak 7 jezior, z czego 4 były zamarznięte, a jedno zamarznięte do połowy :))
Były ostre podejścia, strome zejścia, liny, poręcze.Do pierwszego i drugiego
jeziora można było spotkać turystów. Przy drugim jeziorze nie daleko zamkniętego schroniska, zrobiliśmy przystanek na obiad.
Na wysokości 1800 m n.p.m. zaczęło się ciekawie, było coraz więcej śniegu, widoki coraz lepsze. Mroźne jeziora są niesamowite, nagle przed nami wyrosła 20m stroma ściana śnieżna. Zawahaliśmy się.. przed nami nikogo nie było, za nami również. Na szczęście mieliśmy pożyczone raki (dziękujemy) pomogły nam na nią wejść (mój pierwszy raz). Adrenalina podskoczyła, mięśnie się napięły, a źrenice rozszerzyły, przeszliśmy.
Po drugiej stronie? wszystko wyglądało podobnie, szlaku nie było widać, wszędzie śnieg. Uważaj, nie stawaj blisko kamieni, w tych miejscach są niewidoczne szczeliny, można wpaść nawet po pas.
Idziemy, ja już nie wracam.. musi być gdzieś szlak, od czasu do czasu straszyły nas świstaki. Udało się, wypatrzyliśmy znak szlaku zimowego (wysoka stalowa tyczka), a za nim chatę noclegową. URATOWANI.
I kiedy myślę.. ale jesteśmy mocni, tu nikt nie dociera, jesteśmy sami! nagle w oddali „para” zbiega z najwyższego szczytu po stromym ośnieżonym zboczu!! będą przed nami.
Przy chacie czekały na nas dzikie kozice.
Parka to Anglik i Niemka, rasowi górscy wyjadacze. W miłym towarzystwie zjedliśmy kolację. Przepięknie!! lepszego miejsca na dzień dziecka nie mogłam wymarzyć. Szybko poszliśmy spać, chata jest nowa, przygotowana na 24 osoby (24 łóżka), jest w niej gorąco, są poduszki i koce (dobrze mieć swój śpiwór), nasze maty były zbędne. Na środku jest stolik, z zeszytem wpisów, w 2018 byliśmy pierwszymi Polakami (chyba, że źle spojrzałam). Nieopodal chaty stoi ogromne schronisko (nie działa w maju), jest toaleta (latryna wolnostojąca). Czyli wszystko co potrzebne.
Rano widoki przyprawiły mnie o zawrót głowy ;))
Dołączyli do nas jeszcze jedni wymiatacze. Ci natomiast na plecach nieśli spadochrony, od 5 rano wchodzili na pobliski szczyt (7godzin) by lecieć 1 minutę w dół! Wingsuit!
Po śniadaniu, spakowaliśmy plecaki, założyliśmy raki i powędrowaliśmy w dół. Schodziliśmy dłuższą drogą przez hale pełne alpejskich kwiatów. Zejście dłużyło się. W końcu jak udało się zejść, niebo nabrało fioletowo – granatowych kolorów, im bliżej campingu tym coraz głośniej grzmiało, błyskało, nie zdążyliśmy – lunęło. Schowaliśmy się pod daszkiem w pobliskim pensjonacie. W Słowenii burze nas cały czas przeganiały.
Widoki zapierają dech, przyroda, kwiaty.. maj to świetny czas, ale trzeba sprawdzać na bieżąco pogodę. Alpy Julijskie mają swoje humory.
Warto było się zmęczyć!!! Na pewno jeszcze tam wrócimy, jest jeszcze wiele miejsc do zobaczenia np. jaskinie.
W Słowenii kolejne dni miały być burzowe, zapakowaliśmy się i ruszyliśmy nad morze.
Noc spędziliśmy w Golac w Słowenii u przesympatycznej rodziny, która na dobranoc poczęstowała nas dobrym bimbrem. Potrzebowaliśmy chwili odsapnięcia i regeneracji w normalnych warunkach.
Przed południem byliśmy w Campingu Zelena Laguna w Chorwacji. Wygrzaliśmy się nad morzem i popływaliśmy.
Następnego dnia uwziął się na nas Kos, mieliśmy pobudkę o 4 rano.
Wstaliśmy i zaczęliśmy się zastanawiać co będziemy robić, nudaaaa. Nie umiemy usiedzieć w jednym miejscu – jedziemy dalej.
Węgry – ciepłe źródła – Balaton
Zalakaros – ciepłe źródła, dla regeneracji i zdrowotności (cały dzień 70zł/os).
Weszliśmy do środka, rozglądam się średnia wieku 60 :). Kompleks składa się ze starszych i nowszych basenów. Kiedy włączono muzykę, a panie zaczęły tańczyć, poczułam jakby przerzucono nas w czasie, ośrodek na miarę Dirty Dancing, kiedy (Jennifer Grey) spędza wakacje wraz z rodzicami i siostrą w ekskluzywnym ośrodku wypoczynkowym, 1987 :D.
Balaton – ogromne jezioro zwane węgierskim morzem, co ciekawe ma pochodzenie wulkaniczne, a powierzchnia jeziora liczy 592 km².
Ostatnią noc spędziliśmy w Camping Toma.
Krótki intensywny wypad, z wieloma przygodami, niespodziankami, wyczynami. Wypoczęci i zadowoleni wróciliśmy do domu.
W domu też fajnie.
Leave a reply