• Menu
  • Menu

Najwyższe góry świata – Nepal

Dzień dobry Nepal – trekking w najwyższych górach świata 04-05.2019

Wiele razy rozmawialiśmy, o trekkingu w największych górach świata, wiele razy przekładaliśmy wyjazd i właśnie w tym roku, udało się zrealizować nam kolejne marzenie.

„Jeśli potrafisz o czymś marzyć, to potrafisz także tego dokonać”

                                                                   – Walt Disney

Dla czego wybraliśmy Manaslu? ten ośmiotysięcznik mający 8156 m n.p.m ?

ze względu na mniejszą ilość turystów, niż na popularnych szlakach Annapurna Circuit czy Everest base camps. Tylko tam można iść na trekking bez wynajmowania przewodnika.

jak wygląda trekking?!

Trekking trwał dwa tygodnie (14 dni) dookoła ośmiotysięcznika.

W przejściu przełęczy towarzyszyli nam przewodnik i tragarz. Zdecydowaliśmy,  że będzie szedł z nami tragarz, ponieważ był to nasz pierwszy wyjazd w tak wysokie góry i nie wiedzieliśmy jak będziemy się czuli podczas aklimatyzowania i pokonywania przełęczy Larke Pass. Chcieliśmy się też zmęczyć i sprawdzić dlatego nie obciążaliśmy tragarza wszystkimi rzeczami – uparł się to coś mu daliśmy :)). Nie wiemy czy ze względu na małą ilość rzeczy, czy tragarz też musi trenować, ale niósł dla nas jabłka i granaty na całą wyprawę . Okazało się, że jabłka w połączeniu z  granatem bardzo dobrze na nas działały, w szczególności na nasze trawienie.

Pobudka z reguły była o 6 rano, następnie zbieraliśmy tobołki, szybkie śniadanie i wyjście na szlak około 7.00.  Po drodze w jednej z mijanych wiosek jedliśmy obiad.

Najedzeni i opici herbatą szliśmy dalej około 3 do 4 godzin do następnej wioski gdzie, zatrzymywaliśmy się na noc. Dzień kończyliśmy około godziny 16 mając w nogach 20 do 25 km marszu. Wszystkie przejścia można uzgodnić, ale tak naprawdę przewodnik (nasz miał na imię Prem) po pierwszym dniu dobrze wie jaka jest wasza kondycja i na co was stać. W każdej wiosce  ma zaprzyjaźnione miejsca, planuje gdzie jeść i spać. Prem nie lubił testować nieznanych Lodge, trzeba pamiętać, że ludność Nepalu posługuje się w sumie 92 językami i nie każdy Nepalczyk rozumie drugiego Nepalczyka, poza tym nie lubił niespodzianek. Raz pod koniec trekkingu zostaliśmy na noc w miejscu, gdzie spali nasi nowo poznani na szlaku, polscy znajomi i trochę z tym noclegiem było przebojów. Miejsce pięknie położone w otoczeniu gór i lasów jodłowo rododendronowych, mnóstwo zwierząt, kwiatów – istna sielanka. Niestety w nocy przyszła pijana siostra właścicielki Lodge i zaczęła się awantura. Nasi przewodnicy nie mieli pojęcia co zrobić bo Nepalczykom nie wolno dotykać obcych kobiet, więc starali się je jakoś odseparować, bo się baby regularnie zaczęły okładać czym popadło. Po kilkunastu minutach przepychanki udało się je uspokoić.

Przewodnik i tragarz Rosit przez 14 dni stali się dla nas dobrymi znajomymi, wsparciem, a Prem także tłumaczem. Dzielili się z nami swoją wiedzą. Prem wyciągnął nas z przeziębienia i podejrzewamy, że z lekkiej choroby wysokościowej.

W drogę!

W dniu rozpoczęcia przygody w hotelu w Kathmandu o umówionej porze (5 rano) czekał na nas przewodnik, z którym poszliśmy na dworzec autobusowy. Wpakowaliśmy plecaki w pokrowce (jechały w tumanach kurzu na dachu) i zasiedliśmy wygodnie. Podróż była bardzo „ciekawa”. Kierowca miał do pomocy dwóch nastolatków, którzy nawoływali ludzi, rozsadzali, sprzedawali bilety, ale co najważniejsze pomagali „kierowali” abyśmy nie wpadli w żadną przepaść, w krytycznych momentach jeden z nich wychylał się przez otwarte drzwi i uderzał w autobus jeden raz jak było wszystko ok „ruszaj”, a jak coś się działo stukali dwa razy co oznaczało „stój”.

Po 8 godzinach jazdy pełnej wrażeń byliśmy na miejscu z którego nazajutrz rozpoczynaliśmy trekking.

1 dzień 
Soti Khola – Dobhan
25 km, 971 m w pionie.

Szliśmy wzdłuż rwącej rzeki przechodząc przez niesamowite, czasami bardzo długie wiszące mosty i wąwozy. Widzieliśmy jak Nepalczycy wysadzają skały dynamitem i budują drogę do Tybetu.

Nepalczycy przed wejście do wiosek budują z reguły kamienie bramy. 

2 dzień
Dobhan – Philim
18 km, 988 m w pionie, średnia wysokość 1400 m n.p.m.

Koniec fragmentu budowanej drogi. Szlak przemierzają teraz tylko piesi i karawany mułów. Momentami ścieżka jest wąska i mocno eksponowana.W kilku miejscach przechodziliśmy przez świeże osuwiska skalne, na które po kilku dniach deszczu strach by było wejść.
W wyniku trzęsienia ziemi w 2015 roku wąska półka skalna, którą prowadził szlak osunęła się do rzeki. Rok później zaprzyjaźniony rząd Chiński wybudował specjalną stalową platformę o długości 400 m.

3 dzień
Philim-Bihi
20 km, 940 m w pionie średnia wysokość 2000 m n.p.m.

Maszerowaliśmy dalej, podzwrotnikowy las powoli zastępowały cedry i sosny himalajskie. Codziennie rano pogoda była słoneczna, a około 13 tej zrywał się wiatr i zaczynały spadać wielkie krople deszczu. Padało tylko parę minut, czasem nawet nie zdążyliśmy wyjąć kurtek.

4 dzień
Bihi-Namrung
19.5 km, 1015 m w pionie średnia wysokość 2400 m n.p.m

W Namrung nocleg okazał się bardzo ciekawy, pierwszy raz spaliśmy na łóżku, które zamiast materaca miało arkusz styropianu. Rano bolały nas plecy, ale widok na ośnieżony siedmio tysięcznik postawił nas na równe nogi. Ciekawi co będzie dalej szliśmy pod górę doliną rzeki Buri Gandaki. Przechodziliśmy przez ciekawy las, sosny zastępowały gigantyczne świerki, a na stromej skale spotkaliśmy pierwsze kozice himalajskie.

5 dzień
Namrung – Shyala
14,2 km, 1143 m w pionie średnia wysokość 3000 m n.p.m.

Pieliśmy się coraz wyżej, zmieniała się roślinność, a pod koniec dnia przeważały kwitnące na czerwono rododendrony, brzozy i jodły himalajskie. Razem z wysokością rosła też cena wody, od 100 do 300 rupi za litr. Zamiast kupować wodę w plastiku lepiej filtrować wodę, która jest łatwo dostępna. Po drodze do miejscowości Shyala odwiedziliśmy klasztor buddyjski w Lho.

Weszliśmy na 3500 m n.p.m na tej wysokości zostaliśmy trzy dni ze względu na potrzebę aklimatyzacji. To były ciężkie trzy dni – przypałętało się do nas choróbsko. Trochę straciliśmy siły i wiarę, że uda nam się zrealizować plan. Po drodze spotykaliśmy wielu ludzi którzy zawracali, przyczyny były rożne – przeziębienie, problemy żołądkowe, wysokość, strome fragmenty drogi. My przeczekaliśmy najgorsze, leczyliśmy się specyfikami nepalskimi tj. zupą z czosnkiem, herbatą z imbirem i robiliśmy dziwne inhalacje. Odległości między wioskami na szczęście były nie duże, a z dnia na dzień wracały nam siły.

6 dzień
Shyala – Samagaon 
10 km, 300m w pionie wysokość i zejście na 3500 m n.p.m.

Krótki odcinek marszu i prosto do łóżka. Kilka godzin snu. Po południu podeszliśmy na lekko w ramach aklimatyzacji nad błękitne jezioro Birendra 3800 m n.p.m u podnóża lodowca, który schodził z Manaslu.

7 dzień
Samagaon
15.6 km, 540 m w pionie i zejście na wysokość 3500 m n.p.m.

Śpimy ile się da, chodzimy ile trzeba. Rano na lekko w ramach aklimatyzacji zrobiliśmy strome podejście pod Klasztor Pung Gyen na 4000 m n.p.m. Jedno z najlepszych dla nas miejsc, było niesamowicie. Wchodziło się stromo pod górę i przechodziło przez bramę (prosto do nieba) nad nami latały orły, przy nas pasły się kozice i jaki. Przepięknie wyglądały kolory buddyjskich flag na tle niebieskiego nieba i ośnieżonych szczytów – było jak w bajce.

8 dzień
Samagaon – Samdo
7 km, 720 m w pionie i zejście na wysokość 3800 m n.p.m.

Mamy się o niebo lepiej, tym razem w ramach aklimatyzacji wchodzimy na pobliską górę 4300 m n.p.m, gdzie spotykamy dzikie niebieskie owce, świstaki i pasące się jaki.

9 dzień
Samdo – Dharmashala 6,2 km, 940 m, nocleg na 4400 m n.p.m

Na ostatni nocleg przed przełęczą Larke zostały przygotowane całkiem przytulne czteroosobowe boksy. Miłym zaskoczeniem było spotkanie pierwszych Polaków, z którymi od razu się zapoznaliśmy :)). Wspólnie poszliśmy na ostatnią aklimatyzacje podchodząc na 4600 m n.p.m. Jutro szykuje się najdłuższy i najtrudniejszy dzień. 

10 dzień
Dharmashala – Habu
(przez Larke Pass) 23,5 km, 750 m w pionie, maksymalna wysokość 5106 m n.p.m.

To był naprawdę długi dzień. Wyszliśmy o 4 rano i szliśmy godzinę przy świetle latarki. Pomału pieliśmy się do góry, im wyżej tym z trudem łapało się oddech. Było mi (Kudłatej) ciężko, niby nie czułam się źle, ale nogi nie współpracowały. Piotrek jak zając kicał i wspierał mnie na każdym kroku. UDAŁO SIĘ!! Ile w nas było radość i mocy! Zrobiliśmy to!!! Po oficjalnym zdjęciu na przełęczy zaczęliśmy schodzić ostro w dół po ośnieżonych, stromych stokach. Później się zastanawiałam czy przypadkiem nie było lepiej jednak wchodzić pod górę ;)) w końcu wyrównał się oddech i jak zahipnotyzowani patrzyliśmy na najwyższe góry świata.

11 dzień
Habu – Dharapani
15 km, 700 m na dół.

Wyspaliśmy się, zregenerowaliśmy i nawet umyliśmy :)). Z szerokim uśmiechem schodzimy dalej. Przechodzimy przez Obszar Chroniony Annapurna Conservation Area. Przepięknie!!! Widok i zapach kwitnących rododendronów, jodły obwieszone porostami, huk rzeki, gęsty las i ośnieżone szczyty zapierają dech w piersi. Zatrzymywaliśmy się co chwilę by robić zdjęcia.

12 dzień
jesteśmy na dole! 700 m n.p.m
Trekking skróciliśmy o 3 dni. Okazało się, że do miejscowości Besisahar wybudowano drogę po której jeżdżą jeepy. Zrezygnowaliśmy z marszu w upale i tumanach kurzu.

Zakończenie

Przeszliśmy przez przełęcz Larke 5160 m n.p.m. Nie obeszło się bez zadyszki, przeziębienia, bólu głowy, spalenia nosa, policzków, ust. Organizm oszalał od nagłych zmian temperatur. Straciliśmy na wadze i wzmocniliśmy ciało. Trzeba było przyzwyczaić się do wielu niedogodności np. braku ciepłej wody. Dobrze pamiętać o paru ważnych rzeczach np. o filtrze do wody, termosie i żeby na dużych wysokościach zawsze smarować się kremem z filtrem UV.

„To, co widzę przed sobą jest bardzo zamglone. Ale wygląda na coś dużego i błyszczącego” 

                                                                                                                    – Walt Disney

BYŁO WARTO! Himalaje robią wrażenie, jesteśmy szczęśliwi, że tam byliśmy i mimo wielu trudności, codziennie szliśmy przed siebie!!! chcemy więcej! 

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

2 komentarze