• Menu
  • Menu

Birma (Mjanma) – podróż przez kraj złotych stup

Birma (Mjanma) – podróż przez kraj złotych stup 11.2014

 Czemu Birma ?

pewnego letniego, popołudnia odwiedzili nas znajomi, zapytali, czy nie mamy ochoty lecieć z nimi do Birmy, mieli już wykupione bilety do Bangkoku, oo rany!! Mi nie trzeba było powtarzać –  jeszcze nigdy nie byłam tak daleko, dla mnie wszystko brzmiało egzotycznie. Skierowałam oczy na Piotrka…czekałam – w końcu wydusił! świetny pomysł!! Sprawdzając codziennie ceny biletów, znalazłam lot w dobrej cenie.

Bangkok – wysiadając z samolotu o godzinie 8 rano gorące powietrze buchnęło nam w twarz. Lotnisko mimo, iż jest największym portem lotniczym w Tajlandii i jednym z największych na świecie jest bardzo dobrze oznaczone. Szybko odnaleźliśmy bagaż i wyjście. Pojechaliśmy taksówką do hostelu, w którym czekali znajomi. Przed każdym wejściem do taksówki, trzeba ustalić cenę, często taksówkarze wyłączają taksometr. Jechaliśmy przez tłoczne ulice, między trąbiącymi samochodami, skuterami i tuk tukami. Stolica od rana tętniła życiem.

Hostel – nocleg Amazing house, Samsen road, blisko do znanej ulicy Khao San Road, jednocześnie oddalony od hałasu i nocnego szaleństwa.

– na szybko (1 dzień w Bangkoku)

co zwiedzić ?

The Grand Royal Palace – Pałac Królewski – pierwsze co zwróciło moją uwagę to kolory, dachy ze złoceniami, białe ściany, które, jeszcze bardziej rzucają się w oczy przez pięknie przystrzyżone zielone trawniki. Czuć bogactwo, precyzje i porządek. Tajlandczycy dbają o każdy detal, nie na darmo nazywają Pałac „sercem Bangkoku”.

Wielki Pałac zajmuje obszar 218 tys. m² i jest otoczony przez biały mur, długość szacuje się na 1,900 m. Wielki Pałac był oficjalną rezydencją królów w latach 1782-1946. Dzisiaj, budynek pałacu nie pełni już funkcji królewskiej rezydencji – odbywają się tu ważne uroczystości państwowe. Obecny król Tajlandii mieszka w Pałacu Chitralada. Dla zwiedzających udostępnionych jest kilka pokoi i sal.

Wat Pho – Świątynia Odpoczywającego Buddy, ukazuje Wielkiego Mistrza w momencie osiągania nirwany, jest pozłacany, ogromny, mierzy 15 m wysokości i 46 metrów długości. Cały posąg wykonano bardzo szczegółowo. Stopy mają wygrawerowane starożytne symbole.

Khao San Road – ulica tętniącą życiem, na której jest wszystko, dosłownie wszystko! na jednej ulicy można spać (hostele i guesthouse’y), imprezować, zrobić zakupy, tatuaż, zjeść, uszyć garnitur, kupić dokumenty np. prawo jazdy, a nawet zrelaksować się w jednym z wielu salonów masażu. Na ulicy widać same białe twarze turystów, podróżników, hipisów. Czuć luźny wakacyjny klimat.

poranny lot do Birmy

Rangun (Yangon) – bardzo duże miasto, a do niedawna była stolica Birmy. Przelot z Bangkoku mieliśmy w godzinach popołudniowych – wieczorem byliśmy na miejscu. Ciężko było znaleźć nocleg – większość hosteli była zajęta, po paru próbach (2h) znaleźliśmy pokój 4 osobowy. Zostawiliśmy rzeczy i ruszyliśmy na poszukiwanie jedzenia. Patrzyłam się na wszystko i wszystkich. W oddali pagody świeciły na złoto. Ulice tętniły życiem, pamietam, że było brudno – w każdym kącie leżały śmieci. Wieczorem kiedy, milkł ruch uliczny, ulice stawały się boiskiem do piłki nożnej mieszkańców.

Przechodząc przez tłoczne miasto, miejscami było widać rdzawe plamy na chodnikach i twarze z brunatno-bordowym uśmiechem, początkowo to wzbudzało we mnie niesmak. Okazało się, że jest to efekt jednej z najpopularniejszych azjatyckich używek czyli betelu, który jest bardzo popularny w Myanmarze. Betel to połączenie w jednej używce liści pieprzu żuwnego z orzechami palmy areka, które jest znane od czasów starożytnych. W trakcie żucia z nasion wydobywa się alkaloid arecolina, który szybko przekształca się w arekaidynę będącą niezwykle podobną do nikotyny. Podobno żując betel czuje się gorzko pikantny smak, później zaczyna się odczuwać zrelaksowanie i pobudzenie.
Oprócz betelu widać wesołe żółte buzie u kobiet, przede wszystkim u dzieci. Tanaka jest żółtawą pastą powstającą ze sproszkowanej kory drzewa tanaka, która chroni przed słońcem i służy do pielęgnacji twarzy.
 

Upartość Piotrka doprowadziła nas na targ rybny, bardzo chciał zobaczyć jakie ryby Birmańczycy łowią, pamiętam bród i smród, który kół mnie w oczy..pamiętaj wybierając się na targ ubierz klapki – buty, kalosze, które można szybko umyć i wysuszyć.

Pagoda Shwedagon (8 USD) – aby zobaczyć świątynie buddyjską trzeba wejść po dużej ilości schodów, na schodach i wzdłuż schodów są rozstawione stragany z pamiątkami i z darami dla buddy.

Świątynia – zawiera w sobie relikwie Buddy (8 włosów Buddy Gautama). Do budowy pagody użyto dużą ilość złota oraz kamieni szlachetnych.
Podstawa pagoda ma 433 metry, wznosi się na 99 metrów i składa się z 10 części: diamentowej kopuły, stożka, korony, iglicy, ozdobnego kwiatu lotosu, zdobionych taśm, odwróconej czary, dzwonów 3 tarasów. Na samym szczycie widnieje 76 karatowy diament.

Świątynia jest magicznym miejscem, przyciąga bardzo dużo pielgrzymów. Są zakątki gdzie można w ciszy oddać się medytacji. Według tradycyjnego kalendarza, każdemu dniu tygodnia przypisany jest kierunek świata, odpowiednia planeta oraz charakterystyczny znak zodiaku. Idąc po okręgu, od wewnątrz widoczne są kapliczki z zodiakami. Zwierzęta przypisane są do każdego z nas, jest: tygrys, lew, słoń, szczur i świnka morska. Każdy wierny przybywający do Pagody modli się przy kapliczce określającej jego dzień narodzin. Podczas modłów polewa figurę wodą.

Sprawdziliśmy nasze zwierzaki Ania jest tygrysem, Piotrek słoniem, my z Karolem świnką morską.

Kandawgyi – park, można się odciąć od hałasu, z daleka podziwiać słynną Pagodę Shwedagon, urokliwe jezioro Kadawgyi z Karaweik Hall (niezwykła budowla będąca repliką birmańskiej królewskiej barki). Łódź posiada 2 kondygnacje wykonane z betonu. Karaweik dobrze prezentuje się w słońcu jak i po zmroku, kiedy oświetlają ją reflektory.

Hsipaw – Z Yangon pojechaliśmy wieczornym autobusem Vip. Droga się ciągnęła, a kierowca typowy szaleniec. Takie autobusy nie służą tylko do przewozu pasażerów, ten autobus w luku bagażowym wiózł jedzenie, kafelki, paczki i wiele innych rzeczy.

Jadąc w nocy jest kilka przystanków, można z korzystać z toalety (dziury w ziemi) lub zjeść.

Na jednym z postojów z głośników dudniła muzyka, zaspana spojrzałam przez szybę, o rany tańczący słoń. Podeszliśmy bliżej, w środku nocy byliśmy większą atrakcją niż występy ludzi. Birmańczycy robili nam zdjęcia, nie wiedziałam, że mogę wzbudzać takie zainteresowanie ;).

Hsipaw to małe, ujmujące miasteczko z piękną przyrodą. Pierwszego dnia wypożyczyliśmy skutery i zwiedziliśmy okolice. Skutery hmm? dobrze, że jeździły, a kaski? „nocniki” dodawały nam uroku. Zwiedziliśmy Pałac Shan z kolorowym rynkiem, kilka świątyń, okoliczne wzgórza oraz cudny wodospad (na mojej liście jest numerem 1).

Trzy dniowy trekking w Hsipaw

zaczęliśmy od wytwórni makaronu ryżowego na obrzeżach miasteczka, gdzie długie makaronowe nitki suszyły się na słońcu. Szliśmy przez bujne tropikalne ogrody i lasy oraz wieczne zielone drzewa. Przewodnik zwracał uwagę na dziwne drzewa, rośliny, żuki, pająki, mówił co w trawie piszczy. Pierwszy nocleg spędziliśmy w jednej z wiosek u birmańskiej rodziny, która przywitała nas uśmiechem i obiadem. Birmańczycy mieszkają skromnie, chaty stoją na palach, a pod chatą trzymają krowy i inne zwierzaki. Przewodnik opowiedział, że rodziny od niedawna przygotowane są na turystów, sam uczył ich, jak przyjmować gości. Dzięki wskazówkom wybudowali toaletę, zaczęli sprzedawać herbatę i zarabiać.

W chacie spało się bardzo dobrze, zregenerowani, najedzeni ruszyliśmy dalej. Przechodząc przez wioski dowiedzieliśmy się o zwyczajach, wierzeniach ludzi. Przed jedną z wiosek jest ogromne drzewo, w którym zamieszkują duchy, bronią wioskę i przynoszą szczęście.
W następnej wiosce, w której nocowaliśmy odbywał się – festiwal pełni księżyca, ludzie byli ubrani odświętnie, początkowo nieśli ołtarzyk z Buddą obwieszony pieniędzmi, kwiatami, owocami i poruszali się w rytm muzyki, później tańczyli w tradycyjnych strojach na głównym placu klasztoru Buddyjskiego. Wieczorem klimat był jeszcze lepszy, gwar, taniec, a plac rozświetlały małe świeczki, zaraz ? ile będzie to trwało? po 4h głowa napuchła, chcieliśmy się położyć, muzyka dudniła przez głośniki, cały czas ludzie uderzali w bębny, jak skończyła się muzyka, zaczęli się modlić. Zabawa trwała całą noc..pamiętaj zawsze miej korki do uszu (jak Piotrek). Niewyspani, ruszyliśmy w drogę powrotną.

Trekking przyjemny, miejscami męczący fizycznie, podziwialiśmy krajobrazy, poznaliśmy zwyczaje ludzi. Spróbowaliśmy prawdziwej kuchni birmańskiej.

 

Inle – do Inle, można z Hsipaw dojechać autobusem. To prawda jezioro jest mocno turystyczne, wszyscy tam jadą, my też! Wjazd do miasteczka kosztuje około 10 dolarów. Szybko znaleźliśmy nocleg. Spacer i szukanie jedzenia weszło nam w krew. Po obiedzie, zorganizowaliśmy na następny dzień wycieczkę łodzią. Wystarczy podejść na przystań – stoi tam dużo różnych łodzi (można ustalić koszt, trasę i godzinę startu).

Wieczorem odwiedziliśmy teatr marionetek. Birmański teatr marionetek, nazywany Yoke Thay, jest to pokaz tańca o trudnej choreografii z udziałem drewnianych lalek, poruszanych za pomocą sznurków. Yoke Thay łączy w sobie różne tradycje i dziedziny sztuki. Lalki tańczą do muzyki, najczęściej opowiadając legendy o buddzie.
Rankiem, przed wschodem słońca poszliśmy do łodzi, nie łatwo było odnaleźć przewodnika, wszyscy wyglądali podobnie, na szczęście on znalazł Nas..pamiętaj rano jest chłodno i wieje – weź coś z długim rękawem i nakrycie głowy. Zaskoczył nas przygotowany prowiant – kanapka jajko, banan i woda. Przyjemnie się płynęło, wspaniały wschód słońca, rybacy stojący na jednej nodze łowiący ryby w sieci (kosze), wioski, ogrody na wodzie.

Tak wcześnie turystów nie widzieliśmy, mijały nas jedynie lodzie wypełnione owocami, warzywami, materiałami budowlanymi.

Mieliśmy parę przystanków:

1 prawdziwy lokalny targ wiejski,mogliśmy kupić różne dziwne rzeczy, zjeść lub skorzystać z fryzjera,

2 chata w której robią i skręcają tytoń (czeluta),

3 kobiety z obręczami na szyi (pochodzą z plemienia Padaung) – plotły dywany, chustki,

4 warsztat tkacki,

5 świątynie.

Odpływając z powyższych miejsc z godziny na godzinę robiło się tłoczno.

Mandalay – To najgłośniejsze miasto. Gwar słychać od rana do nocy – jest tłoczno. Na zwiedzanie Mandalay nie mieliśmy wcześniej przygotowanego planu. Zwiedzanie było spontaniczne i trochę chaotyczne. Spędziliśmy tam dwa dni – poszliśmy na łatwiznę, wynajęliśmy taksówkarza, z którym ustaliliśmy cenę i odwiedzaliśmy miejsca warte zobaczenia. Kupiliśmy bilet combo, umożliwiający wejście do większości turystycznych miejsc.

Pałac Królewski – w centrum znajduje się Pałac Królewski. Otaczają go cztery mury o wysokości 8 metrów (długość muru zewnętrznego wynosi 3,2 km) oraz fosa o szerokości 64 m i głębokości 4,6 m. Do pałacu prowadzą cztery bramy, jednak turyści mogą wejść bramą wschodnią. Wszystkie wejścia obstawione są przez uzbrojone straże, ponieważ obecnie część pałacu jest bazą wojskową.

Mahamuni Paya– największa pagoda miasta ze słynnym posągiem Buddy Mahamuni ważącym ponad 6,5 tony. Posąg jest z brązu, pokryty grubą warstwą złota i szlachetnymi kamieniami. Prawo zbliżania i doklejania płatków złota mają tylko mężczyźni. Zaskakujące, że cały czas ktoś podchodził i doklejał skrawki złota. Budda mieni się w oczach.

Shwenandaw Kyaung – wielka sztuka – piękny tradycyjny drewniany klasztor. Elementy dokładnie wyrzeźbione, widać każdy szczegół –  mistrzostwo.

Złota dzielnica Gold District, w której od wieków, w malutkich manufakturach, wyrabia się płatki złota (dla Buddy).

Niedaleko Mandalay, jest U Bein Bridge – najdłuższy na świecie most tekowy (1,2 km) na jeziorze Taungthaman. Na moście mijaliśmy nie tylko turystów, ale i lokalnych mieszkańców, którzy prowadzili swoje rowery, kobiety z towarami na głowie oraz mężczyzn w tradycyjnych longyi czyli w męskich „spódnicach”. Snując się po moście..pamiętaj most nie ma barierek, spacer jest na własną odpowiedzialność. Spoglądając w dół widać mężczyzn łowiących ryby, stoją z wędkami po szyję w wodzie i palą fajki.

Tam gdzie jest bardziej turystycznie, tam stoją stragany z różnymi rzeczami, potrzebujesz?, kapelusz, torebkę, szal, koszulkę – znajdziesz czego szukasz.

Inwa (Ava) aby zwiedzić dawną stolicę Birmy, trzeba przedostań się na drugą stronę rzeki, nie martw się, co jakiś czas przepływają łodzie i przerzucają turystów. Co dalej? By zwiedzić okolice nie mamy wielu możliwość, albo przejażdżka bryczką, albo spacer. Teren wydaje się być ogromny, podobno to tylko około 10 km. Wybraliśmy bryczkę, ponieważ miejsca są ukryte. Dla mnie trzęsąca bryczka to wyzwanie, a dokładniej konie – jestem uczulona i momentalnie zaczynam kichać i smarkać. Podeszliśmy z zamiarem targowania, nie było szans, wszyscy trzymali cenę, widać, że mają dość turystów. Piotrek wypatrzył, konie i małą urocza roześmiana dziewczynę, udało się, troszkę spuściła z ceny –  ruszyliśmy. Mówiła po swojemu, a jak kichnęłam to tylko się śmiała. Przejazd trwał półtorej godziny, nasza “dziewczyna” nie dała odczuć, że się spieszymy, że musimy wyrobić się w czasie.
Trasa jest malownicza, ale mocno trzęsie. Jedzie się wśród drzew, koło bananowych plantacji, pól warzywnych i między stawami. Pierwsza atrakcja, tekowy klasztor Bagaya z 1834 roku to dla mnie najładniejsze miejsce.

Z daleka widzieliśmy wieżę zegarową, wieża była zamknięta z powodu remontu. Klasztor Maha Aung Mye Bonzan z 1818 roku. Piękny z zewnątrz i chłodny wewnątrz. Miejsce dobre na ucieczkę przed słońcem. Z zewnątrz robi większe wrażenie niż w środku. Między jedną stupą a drugą, gdzieś w oddali od turystów spotkaliśmy chłopaka, który malował obrazki, akurat kończył malować drugi, kupiliśmy dwa (ale on miał uśmiech).

Po zakończeniu zwiedzania starej stolicy prędko pojechaliśmy pod Mandalay Hill i biegiem na górę, nigdy nie szłam po tylu schodach, by podziwiać zachód słońca.

Bagan – z Mandalay do Bagan jechaliśmy busem (dobry wybór) znajomi płynęli statkiem – jeden dzień dłużej. Bagan – świat świątyń – jest niepowtarzalny i znajduje się na liście największych atrakcji Myanmaru. Dociera tu mnóstwo turystów, mimo to znaleźliśmy miejsca, gdzie nie ma nikogo. Na obszarze 40 km rozściela się około 2000 stup od największej do najmniejszej, od dobrze zachowanej po mniej.

Do Bagan zajechaliśmy w południe, znaleźliśmy nocleg, poszliśmy zjeść i dowiedzieć się co trzeba zobaczyć, hm jak pokonać taki teren by zobaczyć jak najwięcej? rower? skuter? (wynajęcie elektrycznego skutera na jeden dzień – 6000 ky, wynajęcie roweru na cały dzień – 3000 ky). Wybraliśmy małe chińskie elektryczne skutery. Wypożyczyliśmy je wieczorem by rano wystartować i podziwiać wschód słońca. Noc była męczarnią, w pokoju było gorąco, duszno, a nad głową kręcił się głośny wiatrak. Wstaliśmy – za oknem było czarno, odpaliliśmy skutery i ruszyliśmy. Wiatr we włosach – pędziliśmy przed siebie, hmmm? Czułam, że coś jest nie tak, zatrzymałam się flak, ooo ranyy! z ciemności wyłonił się facet, podchodzi, patrzy, bierze telefon, dzwoni (nie mówi po angielsku) pokazuje, że mamy zostawić skuter i jechać na jednym, później odebrać w miejscu, pokazał adres (miejsce wypożyczenia). Zostawiamy skuter? serio? Jeszcze się upewniamy, kiwa głową, na tak. Zostawiliśmy. Wsiadłam na tył do Piotrka kolana pod brodą („głupi i głupszy”) – pędzimy dalej – słońce wstaje.
Szukamy polecanego miejsca Shwesandaw Paya, o to chyba tu, podnoszę wzrok, a na piętrach stupy siedzieli ludzie, wdrapaliśmy się. Obserwowaliśmy wschód słońca, wszystko się mieniło w ciepłych barwach. Przed nami wyrastały, powolne olbrzymy – balony, których kolory kontrastowały z niebieskim niebem. Myślę, że latanie w takim miejscu to musi być niezapomniana przygoda, cena ? (350 dolarów od osoby) – Australijczycy mają dobry biznes. Jednak wystarczył nam widok. Po pięknym wschodzie słońca pojechaliśmy po skuter.

Najbardziej znane świątynie to Ananda Pahto, Shwesandaw Paya, Minalang Kyang, Pitaka Taik, Pahtothama, Bupaya, Buledi, Dhammayangyi Pahto. By zobaczyć wszystkie trzeba mieć sporo czsu. Po południu pojechaliśmy po znajomych. Rano z Anią jeszcze raz poszłyśmy na wschód słońca,..to był kawał drogi, zagubiłam się, na szczęście przypadkowo spotkane małżeństwo jechało w to samo miejsce – podrzucili nas. Wróciłyśmy po chłopaków i dalej zwiedzaliśmy stupy.

Po Bagan chcieliśmy jechać do Maraku, ale nikt nie umiał nam pomóc, Birmańczycy mówili, że nie ma transportu, że to strasznie daleko, proponowali wrócić do Yangun (na sam dół) by wrócić na samą górę. Tak, czy siak kończył nam się czas, postanowiliśmy ruszyliśmy nad morze.

Przejazd trwał wieki, mieliśmy wiele przesiadek.

Gnapali – cudo – przepiękne wybrzeże wzdłuż rozciągały się świetne hotele. Nasz Resort nie był Hotelem z *****, choć był idealny. Nie pamiętam jak znaleźliśmy to miejsce, było wspaniałe, dom drewniany, bez okien, przez środek przechodziło drzewo, dwa łóżka, 2 krzesła, lustro i łazienka, nic więcej do szczęścia nie trzeba. Resort na samej plaży, przy samej wodzie, hamaki. Wieczorami na plaży rozstawiano stoliki, gdzie jedliśmy pyszne jedzenie. Raz wybraliśmy się na zorganizowany snorkeling, nic ciekawego nie było, później skorzystaliśmy z masażu na plaży – relaks. Szum fal, wschody, zachody słońca, woda „zupa”, ciepła, czysta – bajka.

Ostatniej nocy poszliśmy pływać, po raz pierwszy widziałam świecący plankton ołjeee. Posiedzieliśmy cztery dni, trzy noce i trzeba było wracać do Yangun – Bangkog – Moskwa – Warszawa – Gdańsk.

Cudowna podróż, wspaniałe wspomnienia. Ania i Karol przyjaźnią się z nami do dziś ;)) bo wiecie? cyt. „aby poznać człowieka, trzeba zostać jego towarzyszem podróży” !

souvenirs – Birma – Mjanma

ciekawe prezenty dla siebie/rodziny/znajomych/od znajomych

Birma (Mjanma) przywieźliśmy łapacze kurzu.

– obrazki, łyżeczki, podkładki, bransoletki, otwieracze do piwa, wspomagając teatr lalkowy – 2 lalki mnicha i magika.

 

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *